środa, 30 września 2015

Muszki w winie czereśniowym

Miałam pisać, bo się nazbierało. Miałam… ale trafiłam na to coś, na strasznie obrzydliwego obrzydliwca

No i jak się nie podzielić z innymi, kiedy trafia się na taki surowy, kapitalny kawałek dobrej muzy? Wkleiłam. Piję czerwone wino o smaku czereśniowym i słucham… taki dekadencki klimat się zrobił. Tylko te muszki… muszki owocówki, które koniecznie chcą wypić toast na cześć fajnego bluesa, a ja nie chcę się z nimi dzielić winem...biorę z pojemnika, stojącego na biurku, ołówek i tym ołówkiem łowię w winie muszki… że co? Że wylać, bo te muszki… „Panie, a ile taka mała mucha wypije?”:)

piątek, 25 września 2015

Wczesnojesiennie

Ogród- jesień przyszła w słońcu i z ciepełkiem, a dzisiaj pada deszcz, i jest trochę zimniej. Zdążyłam zrobić zadymę na wschodniej ścianie ogrodu. Powycinałam suche gałęzie i przycięłam krzewy, które mocno się rozrosły. Nazbierała się ogromna kupa do spalenie. A że pogoda była ładna i wiał tylko lekki wiatr, to od razu się z tym uporaliśmy, paląc wszystko. Przycięte, wygrabione (pierwsza tura, bo jeszcze opadną jesienne liście) i można zabierać się do dalszej przecinki. Z porządkowaniem kwiatowego muszę poczekać- byliny mają jeszcze mocno zielone liście i boję się, że jak przytnę za wcześnie, to wypuszczą nowe przed zima, co jest mocno niewskazane.
Szerszenie- ledwo uporaliśmy się na początku lata z jednym szerszeniem, to Młoda odkryła, że inne robią gniazdo pod okapem. Poczekaliśmy trochę, bo mieliśmy nadzieję, że to fałszywy alarm. Niestety, kiedy zlikwidowaliśmy kolejnego owada, atakującego nas w pokoju, wezwaliśmy specjalistę. Przyjechał, wypryskał 10litrowy pojemnik trucizny pod dach i szerszenie znikły. Do czasu. Sąsiedzi skarżą się, że w tym roku jest ich wyjątkowo dużo na owocach. Niszczą śliwki i gruszki. Pomagają im w dziele zniszczenia chmary os. Podejrzewamy z sąsiadem, że zrobiły gniazdo w dziupli któregoś z naszych wysokich drzew. Może w akacji, albo orzechu włoskim?
Zaskroniec- ma się dobrze, właśnie przeszedł wylinkę. Przedwczoraj siostra powiedziała mi, że znalazła skórę gada. Najpierw się przeraziłam- coś mi Zyzia zeżarło, a potem do mnie dotarło- urósł i zrzucił przyciasną skórę.
Myszy- pchają się do domu dosłownie drzwiami i oknami. Siedzimy sobie na tarasie, nagle Jaskół podrywa się z fotela z okrzykiem i mocno tupie nogą przy ścianie. Mało nie spadłam z fotelika, bo było to tak niespodziewane, że mi serce stanęło z przerażenia. Co? Ano mysz sobie spokojnie dreptała w stronę drzwi. Mysz, a reakcja była, jakby co najmniej tygrys chciał nas zaatakować. Wbrew temu, co się powszechnie mówi, mysz nie struchlała z przerażenia, tylko zrobiła pospieszną ewakuację do ogrodu. W niedzielę sytuacja się powtórzyła z jedną różnicą. Przestraszona przez Jaskóła mysz nie uciekła do ogrodu, tylko wbiegła do pokoju. Ilu nas było na tarasie, tylu wleciało z wrzaskiem do pokoju i buch na kolana, szukać jej pod meblami. Ale nie z futrzakiem takie numery. Chytrusek, wiedziała, jak zwiać. Gdzieś została w zakamarkach domu. Nie pozostało mi nic innego jak wysypać trutkę na miseczki i porozstawiać je pod meblami. Przy okazji rozwinęła się dyskusja, co jest bardziej humanitarne- trutka, czy sprężynowe łapki na myszy. Brrrrrr… nic, ale much, myszy i komarów w domu nie toleruję. Zapach myszy przyprawia mnie o mdłości. FUJ! Trutka poskutkowała. Jaskół wyniósł paskudztwo i wyrzucił za płot. Ciekawa jestem, czy jeszcze jakaś jest w domu.
Ptaki- rozpoczął się okres ich żerowania na jarzębinach i jarząbach. Codziennie, kiedy idę z Bezką alejką sosnową, podrywają się z drzew całe chmary kosów i z cichym furgotem przelatują między gałęziami. Pojawiły się w lasku sroki. Od czasu do czasu dają znać donośnym skrzekiem, że są. Jaskółki odleciały, a szpaki zbijają się w duże stada i przesiadują na drutach.
Co by tu jeszcze….  chyba na razie tyle
Miłego dnia.
Trochę zieleniny:)



 Trytomia przezimowała, ale zakwitła tylko jednym kwiatem. Dobre i to- myślałam, że w ogóle jej nie będzie. Nie chcę jej wykopywać, bo rośnie w kępie fiołków, której szkoda mi ruszać.
Pysznogłówka mocno się rozrosła, dlatego mogłam ją rozsadzić. Bardzo lubię te karminowe, oryginalne kwiaty. Tworzą mocny kolorystycznie akcent wśród zieleni.
 Fragment lasku w ogrodzie siostry. Ona również ma na dole ogrodu lasek. Mój i jej tworzą niezły zagajnik.

sobota, 19 września 2015

środa, 16 września 2015

A co to jest ta polskość?


  Już dawno nie spotkałam się z tak trafnym opisem. Mogę tylko żałować, że jest to smutne i przerażające. I znalazłoby się jeszcze sporo przykładów nie przynoszących chluby Polakom

Grzegorz Stompor pisze:

 "ENE
W ostatnią sobotę w wielu miastach Polski odbyły się manifestacje poparcia dla idei przyjęcia uchodźców do naszego kraju. Byliśmy na manifestacji warszawskiej, która zgromadziła kolorowy, entuzjastyczny tłum wolnych od uprzedzeń, otwartych na nowe doświadczenia kulturowe ludzi. Przemowy, chorągiewki, plakietki. Petycje, transparenty, bębny. Kilkadziesiąt uścisków dłoni, rozmowy prowadzone z uśmiechem na twarzach, inteligentne żarty, skupienie na przekazie dobiegającym ze sceny. Przyjemny standard lewicowych zgromadzeń. Przeciskając się przez tłum po raz en-ty, pomyślałem o kolorach, o kolorowych parasolkach, kolorowych chustkach, szalach i twarzach. Jaki miły widok. Dotarło do mnie również, że nigdy nie rajcowały mnie bojówki moro i khaki, glany z białymi sznurowadłami i czarne flyersy.
No właśnie, w tym samym czasie przez stolicę przetaczała się demonstracja przeciwko imigrantom (i uchodźcom zapewne też, gdyż prawicowe media i grupy społeczne nie wprowadzają tego, jakże znaczącego przecież, rozróżnienia). Prawdziwi Polacy wyryczeli w pochmurne warszawskie niebo sporo ciekawych haseł, łącznie ze sławiącymi infrastrukturę obozów koncentracyjnych oraz proponującymi przy okazji rozwiązanie palącego problemu „pedalstwa”, no bo przecież czemu by nie połączyć tych dwóch ważkich kwestii. Dostało się uchodźcom, lewakom, gejom, wszystkim po równo, wszystkim według potrzeb.

DUE
W mediach odbywa się obecnie istny karnawał polskości, odmienianej przez wszystkie przypadki. Szaleją politycy i dziennikarze. Tłumy spijają sobie polskość z ust. Wyrażenie wątpliwości w odniesieniu do polskości, wskazanie jakiejś drobnej ryski na świętym obrazie, oznacza rychłe wykluczenie, napiętnowanie, śmierć powolną (zero wiadomości na fejsbuku) lub gwałtowną (glan). Za każdym więc razem, gdy słyszę o ochronie polskości przed napływem dzikiej zgrai z innego kręgu kulturowego, zadaję sobie pytanie, czymże właściwie ta polskość jest. Polskość, której musimy bronić, którą należy czule pielęgnować kremem nieprzepuszczającym zgubnych dla gładkości naszej polskości wpływów powietrza o obcym kolorze i zapachu (obcy smak ewentualnie może być, w końcu Łysy, Gruby i Seba lubią wsunąć kebsa po akcji), wznosić achy i ochy nad pucołowatą polskością leżącą w kołysce ozdobionej łowickimi malowankami, żyć i umrzeć dla polskości, która z nadania boskiego wyrosła na Tej Ziemi.
Po powrocie z manifestacji usiadłem przy stole, za oknem wiatr smagał złoty kłosów łan, aura nie zachęcała więc do dalszych wieczornych eskapad. Zastanowiłem się pokrótce nad cechami charakterystycznymi wspomnianej polskości. Sięgnąłem pamięcią głęboko w przeszłość i powoli dostrzegłem pewną postać, zrazu rozmytą, z czasem coraz bardziej wyraźną. Kimże ta panienka? Moja ci ona? Oto, co mi wyszło:
ą) Minister edukacji herbu „proszem paniom” usuwający Gombrowicza z listy lektur, z czystej złośliwości chyba, a może tak całkiem przez przypadek? Gombrowicz by się uśmiał.
ć) Dwaj kolesie w małej jadłodajni w Cambridge, rozprawiający w niebogłosy i po polsku o tym, co zrobiliby z obsługującą ich barmanką, jakie wyszukane techniki seksualne zastosowaliby wobec niej, w końcu kwitując brak zainteresowania z jej strony stwierdzeniem „lesba”, „irlandzka k****”.
dź) Kibice (wielbiciele sportu) wpadający z koleżeńską wizytą na turniej piłkarski nastolatków (czyli wedle prawa wciąż dzieci) i wprowadzający zmiany w regulaminie, przekształcając wydarzenie w zawody bokserskie. Jednostronne.
ż) Studenci, pracujący, licealistki w przyjacielskiej rozmowie przy kawiarnianym stoliku: „Bo wiesz, to pedalskie jest. Tak, to pedalstwo jest pedalskie. A tamto ciapate pedalstwo jeszcze bardziej pedalskie. Pedaliada się tu odbywa. Cristiano Pedaldo. Conchita Pedał. Szmata, dziwka, k****, lesba. Pokaż smartfona. Chodźmy coś wszamać”.
rz) Poznany na imprezie gość, mówiący coś w stylu (cytat niedosłowny): jak myślę o tych darmozjadach, bezrobotnych, bezdomnych, co to im się nie chce do roboty iść, co żerują na MOICH PODATKACH, to mam ochotę ich wszystkich zabić. No wziąć giwerę i zabijać.
ó) Rower ukradziony akurat tu pewnemu człowiekowi, który na tym rowerze przejechał cały świat.
ę) Mężczyzna w średnim wieku, oglądający transmisję obrad sejmu i podsumowujący wystąpienie jakiegoś polityka stwierdzeniem: „to wszystko Żydy są”; kobieta w średnim wieku, deklarująca się jako zwolenniczka lewicy, przerzuca strony gazety, gdy nagle doznaje epifanii: „to Żydów wina!”; była dyrektorka szkoły, polonistka, kwitująca potok informacji usłyszany w radio: „to Żydostwo się panoszy”.
dż) „Nie dla mnie przyjaźń polsko-niemiecka / Niemców nienawidzę od dziecka”
ź) Bójka polskich i rosyjskich kibiców przed meczem obu drużyn podczas Euro 2012.
ł) Protest przeciwko pochowaniu Czesława Miłosza na Skałce kontra Wawel dla „poległego” w nierównej walce z samolotem prezydenta.
ń) „Tu jest Polska, nie Bruksela / tu się zboczeń nie popiera” oraz „zakaz pedałowania”, a także swasta jako „hinduski symbol szczęścia”.
ś) „Degeneraci, dewianci, zboczeńcy i pedofile chcą zniszczyć religię, rodzinę i podważyć prawo naturalne. Nie uda się!”; „Kazałbym rodzić nawet własnej żonie po gwałcie”; „To nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą”; „Gross i opierający się na jego tezach Kwaśniewski kontynuują ubecką linię oskarżeń wobec Polaków. Ich stanowisko nie ma nic wspólnego ani z prawdą, ani z analizą historyczną. Jest politycznym oszczerstwem wymierzonym przeciwko Narodowi Polskiemu”; „Jesteśmy krajem, który może się przyczynić do reewangelizacji Europy. I to jest właśnie nasza misja. Smoleńsk jest pewnym znakiem”; „Kondominium niemiecko-rosyjskie pod żydowskim zarządem powierniczym”; „Nawet w obozie Auschwitz-Birkenau nadawano więźniom numery obozowe”; „By oszczędzić ludzkości kolejnych konwulsji, musimy jasno i stanowczo powiedzieć naszym kobietom, starcom i dzieciom: My tu rządzimy! Żadnych eksperymentów! Żadnego „współdecydowania” w rodzinie! (…) Panowie! Zachowujmy się odważnie, po męsku!”; „Polska przywróci Europie normalność. Stąd wyjdzie impuls do oczyszczenia Europy. Będziemy wałem przeciw nawale dewiacji”; „Kłamstwo konopnickie mogłoby być tak samo karalne jak kłamstwo oświęcimskie”; „Pisanie o więzieniach CIA w Polsce to zaproszenie dla Al-Kaidy”; „Po pierwsze, to jak można prostytutkę zgwałcić?”; „Prawdziwy mężczyzna to wrażliwy wojownik. Średniowieczny rycerz, którego życie wypełnia walka o ideały, służba Bogu, królowi i biednym. Zmaga się wewnętrznie, ale w sprawach ważnych jest twardy jak skała. Jego ręka nie drży, gdy zadaje cios”; „Chorzy na AIDS to przede wszystkim zboczeńcy i narkomani. Oni na ogół sami sobie są winni… Na Zachodzie homoseksualiści już wywalczyli sobie ogromne przywileje. Ja się z tym nie zgadzam i nigdy nie uznam prawa nakazującego traktować zboczenie jako norm.”; „JOW”. Nazwiska przyporządkujcie sami. Nagród nie przewidziano.
A to dopiero wierzchołek góry lodowej! Im dłużej myślałem, tym większe przerażenie mnie ogarniało. A przed oczami przeskakiwały obrazy przypominające mi o całkowicie ignorowanej rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych – jednego z niewielu chlubnych wydarzeń dwudziestego wieku – myślałem o sprzeniewierzeniu się ideałom Solidarności, o rozmienieniu na drobne kapitału społecznego, o całkowitym zniszczeniu przemysłu, o opchnięciu całych linii produkcyjnych za bezcen, o sprzedaży wszelkich możliwych kawałków państwowego kapitału, o żenująco niskich podatkach, o kolejnym politycznym „zbawcy”, który chce je jeszcze bardziej obniżać, o analfabetyzmie historycznym, o antysemityzmie, o pogromach, o szmalcownikach, o całkowitym demontażu linii kolejowych i połączeń międzymiastowych, o topolach na poboczach wąskich i dziurawych dróg lokalnych, o mężczyznach wychodzących z kościoła i idących do domu odreagować stres poprzez pobicie żony/matki/córki/partnerki lub kopnięcie psa, o ofercie programowej telewizji publicznej, która, od lat leżąc zagrzebana w mule, przejęła rolę tabloidów.
Myślałem również o sprzedawaniu mieszkań wraz z lokatorami, o wszechobecnych reklamowych szmatach, bilbordach, kampaniach reklamowych usiłujących mnie przekonać, że dopiero wtedy będę sobą, gdy kupię dany produkt, o okropnej jakości powietrza, o zerowej świadomości ekologicznej, o zbyt szerokich ulicach i braku podjazdów dla niepełnosprawnych, o turbo-indywidualizmie podsycanym od małego, gdy wchodzimy w szkolne mury i zaczynamy rozwiązywać testy, testy i wciąż testy o średniowieczu i królu ćwieczku, zamiast uczyć się wspólnego rozwiązywania problemów i historii współczesnej. Wreszcie po studiach wkraczamy na rynek pracy jako gotowy, ociosany produkt-robot, wypełniający bez szemrania polecenia krzyczącego szefa w korporacji/banku, dającej_ym ułudę szczęścia, gdyż „benefity są, karta fitness jest”… Polskość wytrwale atakuje mnie ze wszystkich stron, osacza, miętosi, przeżuwa i doprowadza do histerii. I jeszcze na wszystko patrzy ten wszechobecny bóg i Maryja, oboje w roli ściereczki służącej do wycierania sobie gęby po każdej niegodziwości, którą czynimy. W niedzielę tak czy owak dostaniemy rozgrzeszenie.
LIKE
A może ta polskość jest po prostu jakimś rodzajem dekonstrukcji? Pilną, lecz mało pojętną uczennicą Jacques’a Derridy. Demontażem, rozmontowaniem, likwidacją, wymazywaniem. Cudowną meliną zamieszkałą przez dzieci umarłych. Polskość, czyli zestaw prostych rozwiązań, takich jak nazwanie ulicy czy ronda imieniem jakiegoś batalionu, zapominając o żyjących na skraju ubóstwa starszych ludziach, czy w imię krótkoterminowych celów poprowadzenie 200 tysięcy ludzi na rzeź. Tu nie myśli się długofalowo. Ma być efektownie, mają być fajerwerki, jak na koniec każdej imprezy plenerowej.
Polskość przypomina mi siedzenie na ławce wiaty przystankowej we wsi, do której i tak nie przyjeżdża już żaden pekaes, a następnie, pod koniec dnia, po zamknięciu sklepu, w imię zgaszenia frustracji, podpalenie tej wiaty i urżnięcie się kolorową wódką przed snem. Dla polskości dobro wspólne jest niczym. Liczę się ja, moje żądze i ambicje, a reszta przeznaczona jest do zniszczenia.
Przeciwnicy powiedzą, że tak jest wszędzie. Ale mnie interesuje i mierzi, że to właśnie tu. Wielu w niecenzuralnych słowach nakazałoby mi emigrację. Hola, hola, skoro już mam polskie obywatelstwo, to mam takie samo prawo do zajęcia miejsca przy tradycyjnym stole, na którym czeka nakrycie dla zbłąkanego wędrowcy. Wielu powie, że ten stan jest mroczną spuścizną komunizmu. Odpowiedziałbym raczej, że problem tkwi znacznie głębiej: w dwudziestoleciu międzywojennym, niesłusznie sławionym jako oaza demokracji (zamach majowy, Bereza Kartuska, getta ławkowe, ktoś pamięta?). Jeszcze głębiej, w czasach zaborów, które nauczyły nas, że przegrane powstanie, to wygrane powstanie oraz że jesteśmy ciągle bici i poniżani, ale kiedyś się odegramy, bo myśmy wybrani, myśmy Winkelriedem, przedmurzem! W czasach szlacheckich, w liberum veto i popuszczaniu pasa, w niewolnictwie pańszczyzny, w uprzywilejowaniu garstki społeczeństwa kosztem 99%, w panu, wójcie i plebanie. Najgłębiej, w bitwie pod Grunwaldem, w mocarstwie od morza do morza. W naszych snach o potędze, w których każdy jest szlachcicem, panem na włościach, więc rąk nie pobrudzi sprzątaniem po swoim psie. W naszych snach o trzymaniu pod oficerskim butem Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Czechów i Słowaków, o panowaniu na Kremlu (To my! To my! Jako jedyni!), o tych cholernych Inflantach, co to z rąk do rąk przez stulecia, o biciu Turka pod Wiedniem. Oto polskość osiągająca swój orgazm.
FAKE
Tymczasem schowałem dumę narodową i wróciłem do magazynu. Po pracy pójdę do polskiego sklepu po kiełbasę i pierogi. Siądę przy kompie, wrzucę kilka namawiających do przestępstwa komentarzy na forum, pogadam z ziomalami z oeneru, napiję się taniego piwa. Żyję w UK już osiem lat, ale języka się nie nauczyłem, bo i po co. Nie będę przecież siedział na tym zgniłym zachodzie do śmierci, byleby tylko kaskę zarobić. A jak wrócę do kraju, na dyskotece znajdę sobie jakąś fajną blondynę, pobuduję dom obok domu rodziców, kupię duży samochód, otworzę jakąś firmę, zostanę przedsiębiorcą! Po co komu książki, biblioteki, skoro pieniądz jest, skoro plazma jest i skórzana kanapa, skoro żonka obiad podaje…edukacja jest dla frajerów. A klasa polityczna na to: „Dobrze myślisz, o to nam chodzi! Wolny rynek rozwiąże wszelkie twoje problemy!”
P.S.
Podsumowując, proszę nie ulec wrażeniu, że jest to artykuł satyryczny. To nie jest artykuł satyryczny. To bardzo smutny, szaro-bury jak bojówki moro, pozbawiony nadziei wszelakiej skan rolki filmu dokumentalnego, który kręcę codziennie, od wielu lat, o tej niedającej spokoju, gryzącej, uwierającej niczym za ciasne rajstopy w dzieciństwie, wszechobecnej, wdzierającej się w płuca niczym smog polskości. Nie takiej polskości chcę bronić. Nie o taką polskość walczę."

 http://codziennikfeministyczny.pl/polskosci-polskosci-cozes-ty-za-pani/



poniedziałek, 14 września 2015

Zając

Zając zamieszkał na dobre w ogrodzie. Wczoraj w przelocie mało mnie nie staranował. To znaczy on był w galopie, bo coś go wypłoszyło zza krzaków i wpadł prosto pod moje nogi. Zatrzymał się dwa metry ode mnie, stanął słupka i zastygł w niemym zdziwieniu. Poruszył nosem, przysiadł, znowu stanął słupka. Nie ruszałam się, żałując, że jak zwykle- melepeta jedna, nie wzięłam aparatu. Jednak, kto bierze aparat, kiedy idzie po pranie? Stałam cicho, prawie nie oddychając. Taka okazja, kiedy można się przyjrzeć zającowi z bliska, nie zdarza się często. Śliczny jest. Ma ciemnoszarą turzycę, jaśniejsze skoki i jaśniejsze, długie słuchy. Pozwolił się chwilę pooglądać, po czym już spokojne przekicał wzdłuż grządki pod krzaki przy wysokiej jodle. Fajnie jest mieć zająca w ogrodzie, zwłaszcza, że nie robi szkód (ja nie zauważyłam żadnych, pewnie ma koniczynki na trawnikach dosyć), ale martwi mnie, że nie potrafię znaleźć sposobu na uwolnienie go. Z trzech stron ogród jest ogrodzony płotem z gęstej siatki. Z jednej strony mamy płot z siatki leśnej, ale ogród siostry, z którym graniczy nasz( ta siatka je odgradza) też jest z gęstej siatki. Jak zając wszedł do ogrodów. Pewnie u siostry są przy ziemi dziury, bo z naszej strony niedawno takie uszczelniliśmy. Już raz taka heca była. Latał zając po ogrodzie siostry, wzdłuż płotu, aż znalazł dziurę i poleciał w pola. Problem w tym, że ten kicaj siedzi w naszym ogrodzie, trzeba by go było jakoś wygonić do ogrodu siostry, a tam… latają dwa wredne psy. No i martwię się.
Rude, zaskroniec, żaby, ptaki, zając, jeże… zastanawiamy się z Jaskułem, jakie zwierzę zobaczymy pewnego pięknego dnia, kiedy wyjdziemy do ogrodu. Watahę dzików, czy pięknego daniela?
Nie mam zdjęć zająca. Wprawdzie wczoraj wyruszyłam na polowanie z aparatem, ale małe licho dobrze się ukryło w lasku i ze zdjęć wyszły nici.
Zaprzyjaźniony kos. Często siada na balustradzie.
Susza nie zaszkodziła pigwie. W tym roku ma dużo owoców i są one bardzo duże.


Jarzębina również nie ucierpiała.

Jarząb szwedzki ma mnóstwo soczystych owoców. Widać i jemu susza nie szkodzi. Cieszę się, bo to stołówka dla kosów. Zawsze w październiku robią stadny nalot o strasznie się obżerają.
Kwitną zimowity- jesień idzie.
Szybował bardzo wysoko. nie wiem, czy to myszołów, czy orzeł, którego siedlisko jest w niedalekim lesie.
Kawałek lasku na dole w ogrodzie.
Miłego dnia:)






piątek, 4 września 2015

Czas na letnie podsumowanie

Idzie jesień, czas podsumować lato w ogrodzie.
Wiewióry- nadal mieszkają na strychu i w tym roku znowu miały młode. Nie wiem ile, ale jedna taka malutka, chudziutka bez przerwy pałęta się po bluszczu. Ostatnio nie wyrobiła i spadła na taras z trzaskiem pazurków o podłogę. Niezgrabnie pozbierała się i powoli, nie zważając na nas, osłupiałych ze zdziwienia, pomaszerowała pod iglaki. Nawet Bezka zamarła, bo pewnie w jej psiej łepetynie nie mieściła się wiewiórcza bezczelność w odstawianiu przed psim nosem takiej demonstracji. Rudasy buszują po całym ogrodzie i wcale nas się już nie boją. Beza od niechcenia poszczeka, ale nawet ich nie goni.
Jeże- tych trochę mniej niż w poprzednich latach, niemniej są i mają się dobrze. Niedawno odkryliśmy pod stertą drewna opałowego gniazdo, a w nim spał sobie smacznie stary jeż. Obudzony podreptał w stronę kompostu. Wczoraj Beza wytropiła jednego obok stosu gałęzi do spalenia. Poszczekała trochę, pomerdała ogonem i dała spokój. Ona doskonale wie, że co mieszka w ogrodzie, tego „nie rusz”.
Gad- miałam nadzieję, że się wyprowadził. Z drugiej strony podejrzewałam, z żalem, że pewnie go coś zeżarło. W każdym razie na wiosnę nic nie wskazywało, że jest. I dobrze. Jakoś nie mam nabożeństwa do gadów, a szczególnie do tych w moim ogrodzie. Do lipca żyłam sobie w błogiej świadomości, że gada nie ma. A w lipcu niemal na niego weszłam. Brrrrrr….. zwinięty wygrzewał się na trawie pod dziką śliwką, którą nazywamy, z racji wielu pni, baobabem. Szok- on, niemniej zszokowany, powoli się rozwinął, po czym majestatycznie wpełznął w jedną z nor pod pniem. Ja, prawie drętwa z przerażenia i wstrętu, ledwo doszłam do kompostu, wyrzuciłam odpadki i nadal drętwa,
przeszłam obok miejsca spotkania. No więc, gad jest w ogrodzie, mieszka w norze pod pniem baobabu- chyba, bo od tamtej chwili nie spotkałam się z nim do tej pory. I dobrze.

Ptaki- tych pełno wszędzie. Mnóstwo kosów się wylęgło i mnóstwo innego ptasiego drobiazgu. Jest też sporo młodych drozdów.
Dzięcioł zielony- pojawia się codziennie, od początku lipca, w ogrodzie, i ubarwia nam życie swym charakterystycznym chichotem.
Dzięcioły pstre- stali mieszkańcy ogrodu. Znowu przybyło kilka młodych. Fajne są z tymi czerwonymi czapeczkami i portkami
Gołąb wędrowny- jak co roku, na dole ogrodu, założył gniazdo. Przez całe lato słyszeliśmy jego gardłowe, grube „gruuuu, gruuuu,gruuu”. Duży ptak i bardzo płochliwy. Jeszcze jest, ale niebawem odleci.
Sierpówki- namnożyło się ich mnóstwo-całe stado. Zmniejsza się jednak, bo to one najczęściej padały łupem krogulców, które od czasu do czasu urządzają sobie w naszym ogrodzie polowania. Jeden tak się zapędził w pościgu za ptaszkiem, że łupnął z całej siły w drzwi balkonowe. Niestety, nie przeżył.
Nie przeżył również takiego zderzenia drozd. Pisałam o nim. Mało mi z żalu serce nie pękło. Drozd, który najpiękniej śpiewał z całego stadka ogrodowych drozdów. Widać i wśród ptaków najwięksi artyści mają dramatyczne zejścia.
Jaskółki- co roku jest ich więcej na niebie. Wczoraj odstawiły prawie godzinny, podniebny taniec. Było ich dużo, całe stado. Może już się zbierają przed odlotem? Próbowałam robić zdjęcia, ale zapomnij. Są tak śmigłe, szybkie, zwrotne, że mało które zdjęcie wyszło jak trzeba.
Wilgi- pojawiły się w ogrodzie na początku sierpnia. Parę dni słychać było ich śpiew, a potem ucichło.
Stawek-oczko wodne- poidło dla ptaków i innych zwierząt. Mieszka w nim żaba. Wydaje mi się, że jest to żaba dalmatyńska. Wprawdzie jest to gatunek rzadki, ale tu na południu Polski występuje, a jej kolor i budowa zgadzają się z opisem gatunku. Ta żaba przesiaduje w wodzie bardzo często. Oprócz niej pojawiają się w oczku jeszcze inne żaby, jednak one częściej wśród traw i w lasku urzędują. Podczas ostatniej suszy wyłowiliśmy z wody, w ciągu paru dni, 6 utopionych myszy. Żal, bo zwierzaki zginęły, a z drugiej strony, mniej szkodników w ogrodzie. Zadziałała selekcja naturalna (no może trochę z ludzką pomocą). W oczku, tego lata, utopiły się, niestety również dwa młode kosy.
Zając- zaplątał się do ogrodu tydzień temu. Pewnie przeszedł przez dziurę w siatce w płocie u sąsiadów i przyszedł do nas przez szerokie oka płotu leśnego. Siedział w lasku, na dole ogrodu. Od paru dni już go nie widuję
Kwiaty ciężko przeżyły suszę. Niektóre w ogóle nie zakwitły. Mam nadzieje, że otrząsną się i w przyszłym roku na nowo pięknie wyrosną. Dobrze suszę przeżyły róże i liliowce, a juki wręcz rewelacyjnie
Owoce- brzoskwinie pięknie owocowały, ale kiedy zaczęły dojrzewać, zaatakowały je stada much i os, ponadgryzały i owoce zaczęły gnić. Trochę uratowałam. Śliwki podczas suszy zeschły, a orzechy włoskie są bardzo małe. Wyschły też ostatnie owoce na borówce amerykańskiej- większość zjedliśmy.
Czereśni nie było, maliny, wiśnie i truskawki w normie.
Drzewa i krzewy- ucierpiały podczas suszy, tracą liście. Dwa konary morwy wyłamała wichura.
Co jeszcze? Ogród kwiatowy zarósł, bo ziemia twarda jak kamień i nie można odchwaszczać. Za to dobrą stroną suszy była mniejsza częstotliwość koszenia trawników.
A teraz wszystko wraca „na swoje miejsce”. Pogoda jest wrześniowa, taka normalna. Trochę popadało, jest w miarę ciepło. Czas się brać za jesienne porządki.
 Jaśminowiec chiński- pięknie kwitnące i szybko rosnące pnącze. Nadaje się na płoty oraz pergole, ale i w donicach wolnostojących ładnie się prezentuje. Niestety nie pachnie
 Nie wiem, jak się nazywa, ale są śliczne. Tworzą kępy o bujnych, na wysokich łodygach kwiatostanach.
 Tygrysówka. W tym roku zasadziłam cebule, które świetnie się przechowały w piwnicy i dokupione (W Biedronce) Pięknie wyrosły i kwitły przez cały sierpień. Kwitły też żółte. Niestety, to kwiat jednego dnia.
 Stary rudas na belce pod dachem. Gdzieś tam ma wejście na strych. Ciekawe, że jak sprawdzałam na strychu, to nigdzie prześwitów nie widać i nie mam zielonego pojęcia, którędy one się przeciskają.
 Jarzębina- zdjęcie robione na początku sierpnia. Teraz jest lekko podsuszona. Generalnie to obficie owocują. Te pospolite i jarząb norweski też.
Wczorajsze jaskółki. Zdjęcia robione o zmierzchu. Z całej serii tylko trzy są do pokazania:(


wtorek, 1 września 2015

Już mi nie brak

Zaczyna się wrzesień. Już nie odczuwam dyskomfortu z powodu końca wakacji. Za mną 3 lata wolne od pracy dydaktycznej. No, może jeszcze na początku sierpnia miałam to uczucie, które towarzyszyło mi przez 30 lat pracy nauczycielskiej, że muszę przed końcem wakacji zrobić to, i jeszcze to, i tamto. Generalnie robiłam porządki  w domu (włącznie z myciem okien) i doprowadzałam ogród do porządku. Na początku roku szkolnego nie miałam czasu na nic, tylko na pracę zawodową A i tak ostatnie 2 tygodnie sierpnia poświęcałam na pisanie rozkładów, konspektów, uzupełnienie dokumentacji szkoły, konferencje dyrektorów, zebrania itp. I ciągle czytam, że ludzie mają przeświadczenie, iż nauczyciel ma 2 pełne miesiące wakacji, i ciągle sobie przypominam te dwa pierwsze tygodnie wakacji, kiedy pisało się sprawozdania, zaliczało zebrania, konferencje, przygotowywało materiały, które musiały być zatwierdzone jeszcze przed lipcem. No i te dwa tygodnie sierpnia przeznaczone na dopinanie wszystkiego, co musi być gotowe przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Było, minęło. Czuję się świetnie, zwolniona z ogromnej odpowiedzialności i lekko mi ze świadomością, że już nie muszę następnych miesięcy żyć w napięciu, że zawsze ktoś będzie miał anse, pretensje, że coś się stanie, że nowe, głupie przepisy, że wymagania ponad normę, że dyscyplina wśród dzieci i nauczycieli oraz personelu kompletnie siada, że rodzice coraz bardziej roszczeniowi, wizytatorka będzie się bezzasadnie  czepiała, żeby dodać sobie ważności,  a środków potrzebnych do funkcjonowania szkoły ciągle mało i mało.
O pracy w szkole wyższej już też powoli zapominam. Dobrze, że już nie muszę pisać podań, wyczekiwać na łaskę zatrudnienia, a potem harować za innych (patrz dr hab.), mając 7 i więcej przedmiotów- horror. O pracy naukowej w takich warunkach w ogóle nie ma mowy. A jak nie ma pracy naukowej, to ja dziękuję, postoję. 
Jeżeli ktoś całe życie pracował jako nauczyciel, a potem nagle odkrył, że można całkiem inaczej żyć, to wie, o czym mówię.
Że nikt mi nie kazał? Głupie gadanie- każdy ma jakieś uwarunkowania w życiu, które go wręcz zmuszają do podejmowania takich a nie innych decyzji, takiego a nie innego zawodu, takiej a nie innej pracy. I dyskutowanie z twierdzeniem:"Nikt ci nie kazał' w takim kontekście nie ma sensu.
Trochę sierpniowego nieba.