niedziela, 23 lutego 2014

Straszne to wszystko



  Mama traci siły, słabnie. To co przedwczoraj było możliwe dzisiaj już jest niemożliwe. Siły, fizjologia, pamięć odmawiają posłuszeństwa. Wczoraj jeszcze jadła samodzielnie przy stole, dzisiaj już na siedząco w łóżku, karmiona jak dziecko. Jadła na komendę: masz… przełknij… masz… przełknij. Nie pamięta, że należy przełykać, buzia wypchana, przebiera. Ściska mnie przerażenie. Kompletnie nie mam pojęcia, jak teraz działać. Robię na wyczucie. Podkłady, pampersy… kąpanie? Jeszcze dzisiaj  rano z trudem, przytrzymując się mnie, weszła pod prysznic, w południe już nie miała pojęcia jak złapać się balkonika. Też niepotrzebny do przedwczoraj, teraz stał się niezbędny. Piorunujące tempo. Szukam po necie jak prowadzić higienę człowieka starego, który nie chodzi. Nie dam sama rady. To wszystko jest takie profesjonalne. Mama jest wyższa ode mnie, często bezwładna. Nie utrzymam.  Jaskół stara się podtrzymać mnie na duchu. Tam, gdzie może, pomaga, ale nie wszędzie może. Siostra…. brat…mama ma troje dzieci. Od 5 lat opiekuję się nią sama. Ani razu nie otrzymałam propozycji pomocy, ani od jednego, ani od drugiego. Brat tylko przyjeżdża i "zagląda" do mamy. I na tym się jego zainteresowanie nią kończy. Jaskół i Młoda, zanim wyjechała, to moje podpory w tych trudnych latach. A teraz jest już tragicznie.  To nie dramat, związany z pracą, z wysiłkiem, z czasem- to problem do rozwiązania.  To dramat, bo człowiek niknie w oczach. To moja pamięć z przeszłości i porównanie z teraźniejszością- człowiek wtedy i dziś. Niepojęte, nie do przyjęcia. Niemoc, żal, dławienie w gardle i ból żołądka. I tak za każdym razem, kiedy wejdę do mieszkania mamy, kiedy ją kąpię, przebieram jej pościel. To szalony strach rano i nasłuchiwanie czy oddycha po nocy, czy się obudzi.  Patrzę na tę twarz coraz bardziej skurczoną, coraz mniejszą. Patrzę w te oczy, ledwo widzące, patrzę na tę skórę suchutką i siwe włosy. Przez głowę mkną mi obrazy z przeszłości. Nie potrafię się pogodzić. To wieczny wyrzut sumienia i rozdwojenie pragnień- oby jak najkrócej: nie, jeszcze nie teraz. Strasznie, strasznie to trudne. Kiedy odchodził ojciec też byłam przy nim, zanim zabrali go do szpitala. Leżał na podłodze na kołdrze, którą mu podłożyłam, po jego upadku. Mało czego świadomy, próbował coś powiedzieć, próbował wstawać… Przemawiałam łagodnie, powstrzymywałam. Byłam z tym sama prawie dwie godziny,  do momentu przyjazdu karetki (nieważne, gdzie była reszta- tak się złożyło i już). I wtedy też ta bezsilność, to przerażenie i to rozdwojenie- matko, żeby się nie męczył-  dlaczego tak szybko, jeszcze nie teraz…A teraz mama… myślałam, że już okrzepłam, że nauczyłam się, że potrafię  przyjąć spokojnie…nic z tego.
Jutro muszę załatwić opiekunkę do pomocy.

PS. Zaglądam do Was, czasem komentuję, ale, wybaczcie, nie mam siły…