poniedziałek, 25 listopada 2013

Twardziel charakterniak

Dziękuję wszystkim za zainteresowanie zdrowiem Bezy i słowa otuchy. Jest dobrze. Jest nawet bardzo dobrze. Wczorajszy dzień przedrzemała do popołudnia. Potem się ożywiła. Na spacerze, a przecież tylko krótki miał być, zwietrzyła ślad jakiegoś zwierzaka i poooszła mi w krzaki. Kurcze, trochę się pobałam, że gdzieś tym nieszczęsnym brzuchem przyhaczy. Wróciła po chwili z uśmiechniętym pyszczyskiem. Chcieliśmy wieczorem zobaczyć, jak się rana goi, bo na kubraczku pojawił się mokry ślad i spanikowałam, że pies krwawi. Już miałam wizję szeroko otwartej rany, zakażenia i Bóg wie czego jeszcze.  Próbowaliśmy zdjąć jej kubraczek, ale ugryzła Jaskóła w dłoń, a mnie w nadgarstek. Pies charakterny, nie będzie mu nikt grzebał przy brzuchu. Jeszcze czego. Wystarczy, że dwóch takich białasów brzuch mi goliło i jeszcze coś tam majstrowało. Wystarczy tego oglądania. A może strojnisia? Takie ładne wdzianko może nosić, a tu chcą jej go zabrać? Prawdziwy zamach. Nigdy! O zdjęciu wdzianka mowy nawet nie było. Nie chcieliśmy jej siłą zmuszać. Tym bardziej, że wpadła w panikę i zaczęła się szarpać. Raczej było to niewskazane. Zaniechaliśmy kontroli z postanowieniem, że musimy to zrobić, ale najpierw podamy jej tabletki uspokajające i nasenne. Tej nocy kazała się miziać po pyszczku. Zwisła z wersalki do połowy ciała i tak tkwiła, a ja z polówki głaskałam ją po nosie. Jak tylko cofałam rękę, to ona jeszcze niżej „zwisała”. Wystarczył moment, żeby wypikowała na dół łepetyną. 4 rano, a jej na pieszczoty ochota przyszła. W końcu stanowczo przesunęłam ją w stronę oparcia, ofuknęłam i zasnęłyśmy. O 5 usłyszałam jak się rusza. Stanęła na wersalce i stoi popiskując. Aha, pewnie na pole. No to wrzuciłam na siebie ciuchy, na bose nogi gumiaki i na pole, a tam biało. Biało, mroźno i ogromnie wietrznie. Mnie się chce do łóżka, a Bezie do ogrodu. Ani myślała wracać. A taki żywy pieseczek, że aż ha! Operacja? Jaka operacja? Co ja w stronę domu, to Bezka w stronę ogrodu za krzaki. Ale chyba też trochę zmarzła, bo po 15 minutach zgodnie wróciłyśmy do ciepełka. Dospałyśmy do 7ej. Dałam jej sera z antybiotykiem i połową pyralginy. Miałam nadzieje, że trochę pośpi. Jednak Beza nabrała wigoru. Jak tylko zadzwonił dzwonek do drzwi, to ona susem z wersalki i już pierwsza do otwierania. Nie do wiary, że dwa dni temu piesek dostał narkozę i miał zabieg. Gdyby nie ten niebieski kubraczek, to poznać trudno byłoby, że pies wraca do normy po operacji. Jednak to, że ona taka żwawa, wcale dobrym nie było. Ciągle baliśmy się, że może sobie ranę spaskudzić gwałtownymi ruchami. Niechętnie, bo bałam się mieszać lekarstwa, dałam jej połowę ziołowej tabletki uspokajającej. Na dwie godziny pies się wyciszył, ale nie spał. Leżała na wersalce, a jak ktoś przechodził przez holik, podnosiła zaraz głowę. Normalnie czuwała.  Pies nie do zdarcia. Zaczynało już mnie to wkurzać. Powinna wyciszyć się, pospać, jak najmniej narażając ranę. Koło południa Beza chciała na pole. Dobra, poszłyśmy kawałek do ogrodu i pech chciał, że z pobliskiego świerka zerwał się z łoskotem bażant. Nie zdążyłam wziąć wdechu, żeby krzyknąć, a zobaczyłam tylko na moment ogon Bezy i ją w szalonym pościgu pędzącą na dół ogrodu. No to koniec, pomyślałam. Nawet nie chciałam wyobrazić sobie psiego brzucha. Przyleciała szczęśliwa i poszłyśmy do domu. Poczekaj ty zołzo- byłam wściekła oraz mocno zaniepokojona, zaraz dostaniesz drugą połowę tej tabletki. Może teraz połozy cię na łopatki. Faktycznie, pies drzemał całe popołudnie. Ale co chciałam obejrzeć brzuszek, zęby szły w ruch. Nie było rady, Jaskół pojechał kupić kaganiec. Wieczorem dostała jeszcze jedną ziołówkę, wyciszyła się nareszcie, a niedawno udało nam się zdjąć kubraczek i zobaczyć jak się rana goi. Przed całą operacją psina została „zakneblowana” kagańcem. Trochę się szarpała, ale kubrak pozwoliła zdjąć. Pełna najgorszych przeczuć odchyliłam kudełki i zobaczyłam śliczniutką, suchutką, ledwo widoczna szramę. Cudnie się goi. Wręcz jest to niesamowite, bo prawie jej już nie widać, a szwy są jak małe pętelki. Miałam zamiar spryskać ją specjalnym lekarstwem, ale zdecydowaliśmy, że skóra jest naturalnie sucha, nie jest zaczerwieniona, ani nawet nie jest zaróżowiona, więc ją tak zostawimy. Jutro zadzwonię do weterynarza i  zapytam, czy pryskanie takiej skóry jest konieczne.


 Na stoliku leży poducha, którą Beza dostała w szczenięcej wyprawce i którą to natychmiast pokochała bezgraniczną miłością.Tak bardzo pokochała, że nie rozstaje się z nią i wszędzie razem jeżdżą. W dowód tej wielkiej, psiej miłości poducha jest poniewierana po podłodze, trawniku, chodniku i gryziona, gamlana, śliniona oraz przeżuwana we wszystkich możliwych miejscach. Toteż od czasu do czasu trzeba ją przynajmniej przewietrzyć.
 Zostaje wtedy zabierania z psiego legowiska i umieszczana wysoko, aby protestujący mocno pies nie mógł jej dosięgnąć. Ma sobie w pokoju wietrzyć się i suszyć. Tak postanawia pani. Ale nie z Bezą takie numery.
 Poducha jest jej i basta. Nie będzie nikt decydował, gdzie ma być. A ma być NA DOLE.
Czy to jest jasne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz