środa, 31 lipca 2013

Fachowcy, czyli jak u Jaskółków nowy chodnik kładziono

Najpierw o majstrze, czyli o szefie. Polecono mi go w zeszłym roku na lokalnym portalu jako fachowca od naprawy kominów. Właśnie nasz się ostatecznie sypnął i nie można było już dłużej z tym czekać  Pan przyszedł we wrześniu, obejrzał, co ma naprawić i umówiliśmy się na poniedziałek po dwóch tygodniach (połowa października). Ważny był dla nas termin, bowiem na początku października zaczynaliśmy wymieniać część okien. Dokładnie w drugi czwartek miesiąca. Z majstrem od komina umówiliśmy się na poniedziałek zaraz po wymianie okien.  W poniedziałek ekipa wymieniająca okna potwierdziła swój przyjazd w czwartek.  Ja akurat, jak na złość,  mocno się rozchorowałam i całą sprawę znam z relacji Jaskóła i Młodej, którzy dzielnie trwali na posterunku remontowym. W środę zadzwonił majster od komina, że mają lukę i mogą przyjść w czwartek. Znam takich fachowców i trzeba mocno ich pilnować z terminami, dlatego decyzja była błyskawicom. Dobra, niech wchodzą, będzie szybciej po remoncie, a z tymi od okien nie powinno im kolidować. W czwartek rano pojawiła się ekipa od okien i od razu zabrano się do ostrej pracy. Ja w łóżku, dookoła łomot młotków, grzechot wiertła, pokrzykiwania. Młoda co i rusz przynosiła mi meldunki z „pola bitwy”. W południe zjawiła się druga ekipa i zaczęła stawiać rusztowanie, żeby dostać się na dach. Rozpętało się już podwójne piekło, bo i tamci zaczęli walić młotkami. Nic to, im prędzej tym lepiej, bo zimno było na dworze okropnie, a w piecu z powodu komina i wymiany okien nie można było palić. W piątek ekipa wstawiająca okna zakończyła prace, pięknie posprzątała po sobie, pozbierała swoje narzędzia i stare okna- pojechała. No, myślę sobie, teraz jeszcze ten komin. Młoda donosi, że już rozebrany i zaczynają na nowo murować. Nagle robota stanęła. Zrobiło się cicho. Ki diabli? Okazało się, że szef pojechał po piasek i już drugą godzinę go nie ma. Panowie rozsiedli się przy stoliczku w ogrodzie, coś tam sobie pogadują, a szefa jak nie ma tak nie ma. Mnie zaczynają powoli diabli brać, bo na dworze robi się zmierzch, w domu zimno, a tu wszystko z kominem stoi. W końcu szef przyjechał, pognał chłopaków na dach, ale o 18 zrobiło się ciemno i musieli zejść. No dobra, jest jeszcze sobota, cały dzień na dokończenie komina. Akurat. Kiedy Jaskół zapytał, o której będą, usłyszał, że mają właśnie wolną sobotę i pojawią się w poniedziałek. Noż, kurde! Na dworze 10 stopni, dom wychłodzony, ja chora, zagrzać nijak. Szlag by trafił. Jakoś przeczekaliśmy te dwa dni i w poniedziałek praca przy kominie została zakończona. No i to nas zwiodło. Uznaliśmy, że nie jest źle, bo komin i tak szybciej został odnowiony niż zakładaliśmy. A ponieważ szef na początku mówił, że wykonuje różne prace budowlane, zapytaliśmy, czy kładzie także chodniki. A i owszem, kładzie. Hmmmmm, ale jest jeden mały problem, musimy jeszcze zrobić odprowadzenie do nowego szamba i z rynny, a to przetnie nowy chodnik, więc musimy chyba zrezygnować z jego usług i wziąć inna ekipę do wykonania tych prac. Szef kazał się zaprowadzić na miejsce, obejrzał teren, obejrzał piwnicę, tudzież rynnę i orzekł, że wszystko może on zrobić. Rany…. Jedna ekipa i koniec szukania. Też zapialibyście z zachwytu, zwłaszcza, że bardzo sensowne wizje roztaczał. Umówiliśmy się, zatem, że na wiosnę przyjedzie i zrobi kosztorys wszystkiego, a potem ustalimy termin prac. I tak się stało. W kwietniu pan się pojawił, wysłuchał naszych życzeń, obmierzył teren i zrobił kosztorys. Na pracę umówiliśmy się na koniec czerwca/początek lipca.

Cdn.



Pasmo Klimczoka i Błatnej


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz