niedziela, 19 maja 2013

Szczęśliwy to dom, gdzie jaskółki są :)


Rano obudziło mnie świergotanie jaskółki. Dziwnie brzmiało. I z dziwnej strony dochodziło. Na pewno nie zza okna. Hmmmm…… coś gdzieś się dzieje. Wyszłam z łóżka, stanęłam w holiku- wszystkie drzwi przymknięte. Nagle…. Z klatki schodowej dobiegło świergotanie jaskółek. Stanęłam na pierwszym schodku i zadarłam głowę. Na piętrze, na balustradzie siedziały dwie jaskółki. No tak… Jaskół otworzył rano drzwi na pole i ptaszki wleciały, ale nie wiedziały jak wylecieć z powrotem. Po co wleciały? Ano seks, choćby na drutach, seksem, ale rzeczywistość skrzeczy. Trzeba gniazdo budować, bo wynik tego sekszenia się jest oczywisty. Teraz ja poleciałam migiem po aparat z nadzieją, że może uda mi się zrobić im parę fotek. Owszem, zrobiłam, ale są niewyraźne, ponieważ jaskółki śmigały w ogromnym tempie po całej klatce. Poza  tym, w tym miejscu jest dosyć ciemno, a ja nie miałam czasu cokolwiek ustawić w aparacie (przybliżenie też starło ostrość obrazu). Nie chciałam, żeby się ptaki stresowały. I tak były bardzo spłoszone. Zrobiłam parę zdjęć, otworzyłam okno na górze i nawet nie mrugnęłam powieką a jaskółek już nie było. Jeszcze trochę nerwowo polatały przed domem i pooooooszły „w niebo”. Teraz od czasu do czasu  dolatuje do mnie ich świergotanie.
Siedzą na drutach i coś sobie opowiadają.




czwartek, 16 maja 2013

Zaloty na drutach


Przedwczoraj Beza była u swojego weta. Dostała szczepionkę przeciw wściekliźnie i porządne kropelki przeciw kleszczom. Podczas poprzedniego pobytu u wet. również dostała takie krople i nałapała multum kleszczy. Powiedzieliśmy wet., że nie prosimy o krople wabiące kleszcze, a o odstraszające. Roześmiał się i dał, podobno, dużo mocniejsze. Beza wynalazła w samochodzie nowe miejsce do podróżowania. Wdrapała się na półkę nad bagażnikiem z tyłu i miała przepiękne widoki przez wszystkie okna. W drodze powrotnej siedziała jednak na moich kolanach. Pozwala sobie zakładać szelki i na smyczy chodzi spokojnie. Czyli mamy krok do przodu.
Wczoraj i dzisiaj  ciepło, majowo, słonecznie, pachnąco bzami. Byłam na naszym wiejskim cmentarzyku. Przy płocie kwitną przepiękne, stare kasztany. Stałam, patrzyłam na nie i strasznie zachciało mi się mieć taki kasztan w ogrodzie. Mam wprawdzie mały, który sam się zasiał między sosnami i w przyszłym roku go przesadzę na otwarte miejsce, ale mnie się zachciało takiego ogromnego, kwitnącego i pachnącego już, zaraz, natychmiast.
Pierwszy lęg kosów już lata. Pod wieczór siedział taki mały nastroszony na drucie elektrycznym i kurczowo się go trzymał. Nawet się nie poruszył. Dopiero po godzinie przeleciał niezdarnie na brzeg balkonu. W tym roku jest mniej drozdów w ogrodzie. Nie mam pojęcia dlaczego, ale przypuszczam, że kot sąsiadów zrobił swoje. Łazi po naszym ogrodzie i nie ma na niego silnych. Nie chcę go tutaj, ze względu na ptaki i rudasy, ale nie mam pojęcia, jak go zniechęcić do tych wizyt. Nie pomaga straszenie, przeganianie. Przyłazi i robi szkody. Beza na razie boi się go. Natomiast kot jej ani trochę. Czy ktoś zna sposób, żeby kocisko zniechęcić do wizyt w naszym ogrodzie? Nie mam nic przeciw kotom, ale niech sobie siedzą u siebie.
Rzekomo mocniejsze krople przeciw kleszczom wtarliśmy Bezie w futro wczoraj rano. Nie wiem, czy one skuteczniejsze, ale na pewno strasznie śmierdzące. Potem sierściuch szalała na trawniku ze starą rękawiczką. Biegała jak szalona to na trawniku, to po schodach na taras. W pewnym momencie, w ogromnym pędzie, potknęła się o schodek i poleciała na mordkę. Zatrzymała się dopiero w połowie tarasu. Siadła oszołomiona. Widziałam tę akcję i wystraszyłam się, że złamała łapkę. Dokładnie ją obejrzałam, podotykałam. Nic. W porządku, ale Bezę jakby ktoś odmienił. Przestała szaleć, skakać, zmarkotniała, „spoważniała”. No nie ta Beza. Czasem popiskiwała. Baliśmy się, że może te krople ja struły, albo ten upadek coś niedobrego zdziałał. Próbowałam żartować, że namaściliśmy ją kroplami na dorosłość, a ona to wzięła sobie do serca, jednak wcale nie było nam do śmiechu.
Dzisiaj już jest lepiej. Być może to trzepnięcie z ogromną siłą  o schodek organizmem  było tak bardzo traumatycznym przeżyciem, że teraz długo dochodzi do siebie. I tak dobrze, iż łepetyny nie rozbiła.
W dużym przybliżeniu
 Siedziały na drucie dwie i robiły toaletę. Dosyć długo ona trwała. Machały skrzydełkami, dziobem iskały się pod skrzydłem, ogonkiem i na grzebiecie.


Leciutko przy tym świergoląc. Potem  jedna odleciała, by zraz powrócić.
  Ta druga na wiercipiętę nie zwracała uwagi. Robiła swoje
Jaskółek usiadł i zaczął czyścić piórka
 Nagle jaskółek poderwał się do lotu i.....
 I.................
 W sekundę było po wszystkim.
 A potem jaskółka  trochę oszołomiona została sama.


poniedziałek, 13 maja 2013

Stawek


W oddali, na grzbiecie wzgórza, widać skrawek pola z kwitnącym rzepakiem. Dobrze, że jest on daleko. Mam ogromne uczulenie na kwitnący rzepak. A szkoda, bo widok szerokiego łanu, żółtego jak słońce, od razu podprawia humor i wpływa kojąco. Tak samo, jak czyste, rozsłonecznione niebo z kontrastowymi, białymi jak śnieg, niewielkimi chmurami. Dzisiaj nie ma pogodnego nieba, ale deszcz już nie pada. Jest pochmurno i niemajowo chłodno. Ziemia ciągle nasączona wodą jak gąbka. W niektórych miejscach, przy grządkach, ciągle są kałuże, a przecież nasz ogród jest na niewielkim stoku i woda po deszczach szybciej spływa w dół. Kiedyś były o to awantury. Sad, do którego spływa woda po stoku, jest położony w poprzek naszych pół i ogrodów. Poprzedni właściciel pola, bo wtedy jeszcze tam sadu nie było, oskarżył moich rodziców, że zalewają mu pole ściekami z osadnika. Ponieważ rodzice wyznawali zasadę, którą kontynuujemy, że sąsiadów należy szanować, sfinansowali naprawę drenów na polu sąsiada. Sprawa była wprawdzie jasna- sąsiad sam te dreny, w tym główny tzw. dren matkę, zniszczył orząc pole ciężkim traktorem, ale…naprawiono  dreny i tyle. Pole zostało sprzedane, a od 10 lat rośnie na nim sad jabłoniowy, który zasadził nowy właściciel.  I chociaż niekiedy jest to dla nas uciążliwe, bo prowadzi opryski, hałasuje ciężkim sprzętem, to i tak to lepsze niż np. kurniki przemysłowe lub jakiś market za płotem. Sad rośnie na niewielkich stokach, pomiędzy którymi jest niezbyt głęboki jar. W zasadzie jest to taka niecka, otoczona z trzech stron niewielkimi wzniesieniami. Na stoku jednym z tych wzniesień jest nasz ogród, sąsiadujący z nim ogród mojej siostry i pola trzech innych sąsiadów. Na stokach dwóch rośnie sad. Na dole naszych ogrodów, może z 4 metry od płotu graniczącego z sadem, ale już w nim,  zaczyna się ta niecka, do której spływają w sposób naturalny wody z tych stoków. I gdyby dreny były całe, niezniszczone, nie byłoby tam w ogóle kałuży, bo woda drenami płynęła do rowu melioracyjnego, a potem do takiej sobie rzeczki i tą rzeczką do Wisły. Ale nie…. Ale NIE…sadownik zarwał dreny dokładnie w tym samym miejscu, co przedtem poprzedni właściciel i zrobił się stawek, a w nim rosną jabłonie. No to szukać winnego. A kto najbliżej? My- nasz dom, dom siostry i mój. Facet nasłał na nas urzędasów z gminy, żeby zrobili z nami  porządek czyli wlepili nam karę i kazali naprawić dreny. I tu się naciął. I to mocno. Urzędasy przyszły na wizję lokalną, stwierdzili, że nasz osadnik ma wyjście do następnego i do następnego, i do rozsączalnika- wszystko tak, jak trzeba. W dodatku przynajmniej dwa razy do roku pompujemy cały i spec od tych spraw wywozi wszystko do oczyszczalni. Mamy kwity na to. Przez całe ponad 20 lat jak tu mieszkam, nie widziałam, żeby któryś z naszych sąsiadów wywoził beczkowozem nieczystości. Co z nimi robią? Niech sobie każdy dopowie. Ale my nie stela, wiec trzeba dokopać. Nie wiem, co odpisali temu panu urzędnicy, ale na razie mamy spokój, a na dole staw się powiększa. Jeszcze do tego pana nie dotarło, że te wody, to deszczówka, która leci po stokach i tam nie ma ujścia. W dodatku deszczówka zmieszana z osadami z jego oprysków. FUJ! Nie byłoby to moim zmartwieniem i w zasadzie nie jest, ale widzę, jak w ciągu kilku lat grunt się osunął i zaczyna tworzyć się skarpa, na której jest nasz płot i rosną drzewa. A znając zagrywki tego pana, może w przypływie kosmicznej głupoty polecieć znowu do UG ze skargą i żądaniem, żebyśmy stok zniwelowali.
 Kwitną jabłonie. W tym roku krótko, bo ostatnie deszcze zniszczyły kwiaty. Opisany stawek jest z prawej strony fragmentu sadu na zdjęciu. Tu jest jeszcze stok.
 Sady są ogrodzone i obsadzone tujami. Nie widać ich w całości, ale gdyby tak z lotu ptaka... musi to być piękny widok. I pachną bardzo intensywnie pod warunkiem, że sadownik ich nie pryska. A , niestety pryska nocami nawet kwiaty. Wtedy śmierdzi chemią i lepiej okna pozamykać na godzinę.
 Pięknie kwitnie rajska jabłoń. Niestety nie dla nas jej widok. Źle zasadzona przy płocie, odwróciła się koroną do słońca i kwietnie w stronę sadów.

 Ona samotna
 I on taki samotny w samym środku trawnika. Poniżej nasz kwitnący baobab. Kwitł 3 dni po czym jego płatki utworzyły biały dywan na trawniku.

niedziela, 12 maja 2013

Mokro i mglisto


Mgła wczoraj wieczorem otuliła świat. Zrobiło się cicho, tajemniczo. Lubię deszcz, lubię mgłę. Pisałam kiedyś, że najbardziej w dzieciństwie lubiłam iść w mglisty dzień do lasu i w ciszy słuchać spadających z drzew kropel wody. Las w deszczu też jest cudny. Szumi deszczową melodię, a kiedy pójdzie powiew wiatru po koronach drzew, leją się wodne kaskady po liściach, gałęziach, pniach. Podwójny prysznic, ale jaki piękny, kroplisty. Las w deszczu pachnie gorzką świeżością. Trochę zbutwiałymi liśćmi, trochę bagnem i mokrą ziemią. Śródleśne łąki z wysokimi, nieskoszonymi trawami, wyglądają  w deszczu jak siwo- srebrne dywany z odcieniem ciemnej zieleni. Całe się perlą i lśnią. No i ta mgiełka zawieszona między drzewami, sprawiająca, że las stawał się nierealny, trwający między niebem a ziemią.  Kurcze, jak ja tęsknię za tamtymi włóczęgami po lesie. Wtedy mogłam w każdej chwili do niego polecieć. Wystarczyło zejść ze schodów werandy i już nad głowami miałam korony ogromnych starych dębów. Może dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po wprowadzeniu się do nowego domu było zasadzenie wysokich drzew, a potem sosnowo- jodłowego lasku. W ciągu 23 lat dorobiłam się niezłego lasu. Wprawdzie jest to namiastka tego  z dzieciństwa, ale wrażeń dostarcza podobnych jak wtedy.
W nocy, gdzieś na Beskidami przeszła burza. Nas poczęstowała ogromna ulewą. Strugi wody lały się przez 15 minut i raptownie przestały. Rano w ogrodzie były całe połacie podmokniętej ziemi. I zimno, i mży, i pada, i znowu mży…Nadrabiam netowe zaległości oraz „robię’ dalej crazy. Takiej spokojnej niedzieli już dawno nie miałam. Mały futrzasty chuligan bawi się swoją ulubioną zabawką- śmiatkiem.






sobota, 11 maja 2013

Słodki sen Bezy


Wczoraj uszyłam nowe zasłony do pokoju. Wpuściłam się z nimi w maliny, bo zamówiłam materiał w jednym kawałku- całe 13 metrów. To kora, wiec trzeba było ją zdekatyzować. Bałam się, że jak najpierw potnę ją na zasłony, a potem je zmoczę, to skurczą mi się gotowce. No to wzięłam cały kawał materiału i wsadziłam do wanny, do bardzo ciepłej wody. Boszszsz… namokło to pieroństwo tak, że miałam problem włożyć go do pralki, żeby odwirować. Jakoś wepchnęłam, odwirowało się i wyciągnęłam z trudem do kosza. A potem cały ten kawał materiału rozwiesiłyśmy na sznurach w ogrodzie. Podwójnie, co tam, poczwórnie złożony i przerzucony kilkakrotnie przez sznury. Pocięłam… uszyłam i… okazało się, że zasłony kończą się 5 centymetrów  nad podłogą. Szlag by trafił. Odmierzyłam je tak, jak poprzednie, które wręcz się oparły na podłodze- 2,60 cm, tak, jak pokój wysoki (w tym  zapas na podwinięcia= wielkość żabki). Kompletnie nie mam pojęcia, czy tamte były źle mierzone, czy „sufit się podniósł”. W sumie to powinien się „obniżyć”, bo „dodaliśmy” do wysokości pokoju nową podłogę. Stare zasłony przewiesiłam do pokoju obok, gdzie sięgają podłogi. Nic nie rozumiem z tego. Mogła być różnica 1-3 centymetrów, ale nie 5. Zasłony są idealnie równe, czyli nie chodzi o moje ”krzywe oko”. Zresztą przyciąć na wymiar duże bryty materiału wcale nie jest takie proste. Musiałam najpierw wyrównać „początek”, bo sprzedawca odciął z beli z różnicą na szerokości około 5 centymetrów. A potem na podłodze, na kolanach, metrem odmierzyć pięć  równych kawałków kory, która się „naciąga” i fałduje na swoich oryginalnych marszczeniach. To zadanie wykonałam tak, jak należy. Trzeba jeszcze raz zmierzyć wysokość pokoju, żeby na przyszłość wiedzieć. Nie zdziwię się, jak różnica w wysokościach między dwoma sąsiadującymi pokojami będzie faktycznie wynosiła 10 centymetrów. W tym domu już nic mnie nie zdziwi jeżeli chodzi o wymiary i „równości”. Nowe zasłony nadały pokojowi to „coś”, czego oczekiwałam po nich. Zrobił się przytulny, swojski, taki wiejski. I to jest jakiś optymistyczny akcent w dzisiejszym, szarym dniu.
Sen Bezy
To nic, że w całym domu huczy, słychać warkot wiertła, stukanie młotem i wymiana okien idzie na całego. Grunt, że jest ukochany gumowiec w który można wtulić nos. Reszta się nie liczy
Tu też można się zdrzemnąć. Na wszelki wypadek przytrzymam sobie pani tenisówkę pod łapą.
 Pełnia szczęścia. Przy nosku są jeszcze gumowce, ukochane gumowce, które tak dobrze się gryzie w biegu, kiedy maszerują na pani po ogrodzie.
 Teraz nic mnie nie ruszy. Nawet nie wiem, ze zabrano mi sprzed nosa czerwone gumiaki. Śpię sobie...
 Tak też mogę. Warunek- jeden czerwony pod, drugi obok
 Sama rozkosz spania- adidasy młodszej pani. Jak przytulnie w środku:)
 Zaraz sobie chrapnę, tylko przestańcie ganiać tam i z powrotem po pokoju.
 Każdy dobrze wie, że pościel trzeba wietrzyć.


piątek, 10 maja 2013

To i owo na majowo


Od zachodu idą chmury. Będzie deszcz. Byle burzy nie było. Nie cierpię burzy. Mam w sobie atawistyczny lęk przed piorunami i grzmotami. I tu pojawiła się następna zaleta nowoczesnych okien- mocno tłumią odgłosy burzy. Słychać tylko taki turkot i nic więcej.  Po ostatnich ulewach, na początku maja, podtopiło nam trochę piwnicę. Niestety, jeszcze dużo powierzchni musimy uszczelnić, żeby wody nie wyciskało na posadzkę. Woda już zeszła, ale jest wilgoć niesamowita i trzeba dużo wietrzyć, żeby wysuszyć pomieszczenia.
Zieleń oszalała. Wszystko kwitnie na akord. Kwiaty pojawiają się na parę dni i więdną, jakby rośliny chciały dogonić stracony czas. Istnieje obawa, że nie będzie owoców, bo pszczoły nie nadążały zapylić kwiatów, zwłaszcza, że padało przez parę dni. Czereśnia, brzoskwinie, śliwy kwitły ”w deszczu”.
Od dwóch tygodni w gnieździe, w załamaniu rynny, drą się młode kosy. Kosica buszuje w ogrodzie na grządkach i co parę minut z dżdżownicą w dziobie leci nakarmić głodomory. Natomiast pan kos wieczorami siada na kalenicy i daje taki koncert, że dech zapiera.
Rude się uaktywniły. Codziennie o 7 rano ganiają po brzozach, akcjach i świerkach. Dzisiaj jeden taki ciemny rudas „kicał” sobie po ogrodzie niedaleko mnie i w ogóle nie reagował na moje ruchy. Szkoda, że aparatu nie miałam pod ręką. Niedawno Beza pogoniła jednego na świerk. Dostała ochrzan i po futrze. Rudas się psem nie przejął, ofukał go trochę, wlazł na sam czubek świerka, gdzie przeczekał psie zapędy myśliwskie.
Pilnujemy, żeby szczeniak nie gonił wiewiórek i ptaków. Chyba dociera coś do tej puchatej łepetyny, bo zaczyna reagować na nasze „nie rusz” oraz „nie wolno gonić ptaków”. Siada i nie rusza się. Rośnie w ogromnym tempie. Jest wesołym szczęśliwym psem, skorym do zabawy i pieszczot. No i do brojenia, niestety, też.
Pilnuję swojego łóżeczka, które wywlokłam do wietrzenia
 Na skrzydłach burzy
 Kosica w akcji
 Lubię takie podświetlone młode liście
  Majowe i bardzo pachnące