poniedziałek, 25 marca 2024

Marcowe krupy i fuczki bieszczadzkie

 W sobotę przeleciała nad domem okropna wichura i przyniosła ze sobą ulewę. Podobno w powiecie było dużo strażackich interwencji. Wczoraj było w miarę spokojnie, a dzisiaj  jest tak, jak w powiedzonku:"W marcu jak w garncu". 

Z okna kuchennego mam widok na teraz pięknie kwitnąca śliwę i niepiękny foliak, który sąsiedzi postawili ze "zdobycznych' okien.  

Rano białe kwiaty śliwy niesamowicie kontrastowały z czarną chmurą, niosącą w sobie białe pskudztwo.

Po paru minutach zrobiło się prawie ciemno i sypnęło krupami.


 
A teraz na zmianę raz świeci słońce, raz pada deszcz. Na niebie marcowa mozaika: ciemne, prawie czarne chmury w towarzystwie mocnego błękitu, po którym suną białe obłoki. Mogłabym tak godzinami stać przy oknie i podziwiać to podniebne widowisko.

Takie ciemne chmury są świetnym tłem dla mieniących się na gałęziach kropel wody.





A na obiad były bieszczadzkie fuczki.

Jest to danie, które jadano w chatach Bojków i Łemków. Ponieważ obie grupy etniczne żyły skromnie, ich kuchnia była bardzo prosta i postna. Jadano to, co nazbierano w lasach i na łąkach, oraz płody z pola i ogródka. Jedną z takich potraw, bardzo prostą w wykonaniu, są fuczki- placki z kiszonej kapusty. Kiedyś fuczki pieczono z białej kapusty gotowanej, dzisiaj w większości przepisów jest kapusta kiszona.

Skąd się wzięła nazwa fuczki? Ano nie wiadomo, ale jedna z z wersji jej powstania dotyczy działania kapusty na jelita, powodujące wzdęcia, no a potem😉😉😉

I jeszcze należy dodać, że kiedyś fuczki pieczono z mąki owsianej, bo na terenach wschodnich, aż do końca XIX, wieku głównie siano owies i z mąki owsianej robiono wypieki. 

Są również propozycje, by zamiast mleka krowiego, dać mleko kozie. 

Składniki: (u mnie z tej ilości wyszło 6 placuszków takiej wielkości, jak na zdjęciu)

- 25 dag kiszonej kapusty, (ciasto wydało mi się trochę rzadkie i dodałam więcej kapusty)

- 1 jajko,

- 1 szklanka mleka,'

- 1 szklanka mąki pszennej, ale myślę, że na razowej też wyjdzie,

- sól, pieprz-,

- opcjonalnie przyprawy do wyboru: majeranek, kminek, cząber.

Wykonanie:

1. Dokładnie odcisnąć kapustę oraz posiekać drobno.

2. Mąkę rozpuścić w mleku i wymieszać na gładką masę (w blenderze lub mikserem).

3. Do ciasta wbić jajko, dać sól, pieprz, przyprawę- ponownie zmiksować.

4. Ciasto wlać do kapusty, dokładnie całość wymieszać.

4. Na rozgrzany, na patelni, olej kłaść łyżką masę i piec placuszki na złoty kolor ( ja piekłam na 6 w skali palnika 1-9)

Jako dodatek do placuszków może być kwaśna śmietana, sos czosnkowy, sos pieczarkowy i tak naprawdę, co kto chce. 

Dodałam majeranku i wydaje mi się, że kminek bardziej podkreśliłby ich smak, no i kminek zapobiega wzdęciom, co grozi z kolei przy jedzeniu kapusty. 

Fuczki nie są kwaśne, raczej bardziej neutralne w smaku i aż się proszą o bardziej wyrazisty dodatek. Można je podawać zamiast ziemniaków np. do mięsa, z kiełbasą itp.

Fuczki są bardzo sycące- zjedliśmy po 3 placuszki i byliśmy najedzeni.




sobota, 23 marca 2024

Lubię wracać do znajomych stron.


Istnieją miejsca, które pozwalają mi na złapanie oddechu, dystansu do wszystkich spraw zajmujących mi głowę- domowych, politycznych, społecznych…

Takie są miejsca nad Jeziorem Goczałkowickim, te, gdzie rzadko można spotkać ludzi. 

Zaparkowaliśmy koło starej kapliczki i zabytkowe remizy strażackiej.

Byliśmy tu w czerwcu, w zeszłym roku, kiedy trawa na grobli sięgała nam po pas i nie było sposobu, by przejść tamtędy. Musieliśmy zrezygnować ze spaceru. Wtedy postanowiliśmy wrócić, na wiosnę, gdy ścieżka nie będzie zarośnięta. 

 Wysiadam z samochodu i "Na dzień dobry" taki widoczek.

Po wyjściu z parkingu, chciałam skrócić drogę na groblę i przejść taką miedzą- nie miedzą na skróty, ale po parunastu metrach zostałam mocno wyhamowana przez bardzo szeroki rów. 

 Trzeba było pójść normalną drogą, prowadzącą przez mały zagajnik, w stronę przepompowni. Zawsze jestem niecierpliwa i chcę wszystko sfotografować dlatego, kiedy wyszliśmy z zagajnika i zobaczyłam przelatujące nad wałem stado dzikich gęsi musiałam je „złapać”. No i wyszły takie messerschmitty.

Dzikie gęsi i dzikie kaczki straszliwie szybko zapinkalają i trudno je sfotografować w locie. Na wodzie też mają niezły napęd, ale daję radę i czasem wyjdą mi niezłe ich zdjęcia. To piękne ptaki, zwłaszcza dzikie kaczory. Posiadają niesamowicie mieniące się seledynowo- ciemno zielono- fioletowe pióra na szyjach.

Stoję sobie na nasypie i patrzę na drzewa, które porastają mocno wysunięty w jezioro cypel.  W koronach drzew aż roi się od kormoranich gniazd. Wiszą jak jabłka jedno obok drugiego. Przy gniazdach siedzą kormorany. Od czasu do czasu jeden zrywa się, robi okrąg nad czubkiem drzewa, po czym siada w to samo miejsce, z którego się zerwał.

Cypel jest około 300 metrów od miejsca, w którym stałam. za nim płynie Wisła, za nią droga. Wisła wpada do zalewu jeszcze dalej, patrząc na prawo.

 Jaskół  już sporo się oddalił. Idzie spokojnym krokiem i robi zdjęcia. Niedaleko niego Beza coś z zainteresowaniem obwąchuje w trawie, a potem wysuwa się przed Jaskóła i szczęśliwa biegnie przed siebie. W takich miejscach biega bez smyczy.

Jest cicho, spokojnie, tylko z prawej strony słychać pokrzykiwania i śmiechy wyrośniętych podrostków. Przyszli zaraz za nami i coś tam sobie dyskutowali. Usłyszałam fragment zdania- „punkt kolejny, a teraz idziemy…”, ale nie dosłyszałam gdzie zamierzają pójść. Wydaje mi się, że to jakaś grupka harcerzy uskuteczniała bieg patrolowy. Pokręcili się trochę na wale i poszli z powrotem w stronę parkingu. Wszystkiemu towarzyszył głośny szum wody wpadającej do???? No właśnie, nie wiem, jak to nazwać- taki spust? Ujście? To jest przepompownia, jednak nie widać, gdzie ta woda jest pompowana. W każdy razie woda wpadała z hukiem do ujścia, ale jak się młodzi stracili, przestała płynąć i zrobiła się cisza kompletna. 

 Po chwili usłyszałam kłócące się gęsi, siedzące daleko na wodzie.  Coś do siebie gęgały raz głośniej, raz ciszej. 

 


Po chwili rozkrzyczała się, lecąca nad moją głową, dzika kaczka. Przeleciała, obniżyła lot i szurając brzuchem po wodzie w końcu usiadła na falach. 

Przy brzegu ucztowały w ciszy dwa łabędzie, tylko plusk, kiedy zanurzały się w wodzie był jedynym głośniejszym akcentem, towarzyszącym im w żerowaniu. W tej prawie oszałamiającej ciszy, zakłócanej jedynie głosami przyrody filmuję. Najpierw drzewa z kormoranami- niestety przybliżenie powoduje, że obraz drga. Potem filmuję łabędzie. Są prześliczne, żerują nie zważając na moje wścibskie kamerowanie.

 Idę w stronę, gdzie zalew robi ogromny łuk. Naprzeciwko widać drzewa, które zasłaniają Wisłę. Rzeka płynie równolegle w stosunku  do zalewu, a potem wpada do niego. 


 
To miejsce jest bardzo malownicze. W wodę wrzynają się długie cyple porośnięte drzewami i łozami.

 


Widzę, że Jaskół zbliża się do zejścia z wału, które prowadzi na mały mostek, przerzucony przez kanał „ulgi”- ten rów, który zepsuł mi drogę na skróty- złapie przelewającą się wodę, gdyby zbiornik miał przebrać. Pokazuję mu, że tamtędy pójdziemy. Nie chce mi się wracać groblą- wieje mocny zimny wiatr, przeszkadzający w spacerze. Miedza za rowem jest porośnięta teraz zeschniętą  trawą, ale wydaje się równa. Za miedzą łąka- ugór, na której wśród szarych pozostałości traw, żółcą się kępy podbiału. Niesamowity widok, bo kwiaty wyglądają tak, jakby odbijały promienie słoneczne. Wokół ugoru zagajniki, wszystko to dziko wygląda.

Idę dalej nasypem i po drodze robię jeszcze zdjęcia. Potem schodzę na miedzę za mostkiem i daję Bezie wodę. Już bardzo chciało jej się pić. Chłepce i chłepce, i przestać nie może….W końcu odrywa się od michy i zadowolona rusza dalej zwiedzać świat.

 Jest początek marca, świeci cudne słońce, ale powietrze jest jeszcze ostre i wieje dosyć mocny wiatr. Chciało by się dalej podziwiać to, co wokół nas, ale nogi, kręgosłup się buntują, wołają o chwilę odpoczynku. Niestety, miedza mokra, nie ma gdzie przysiąść. Powoli idziemy w stronę parkingu. Jeszcze parę zdjęć po drodze, jeszcze Beza ma ochotę pożreć dwa młode foksteriery. To młode szczeniaki, a już je wzrostem dorównują, ale ona na takie coś nie zważa, chodzą po jej drodze, mają być pożarte i już. 

 Samochód stoi przy zabytkowej kapliczce. Słońce odbija się w okienkach, ale widzę za szybkami złociste kwiaty, taki witrażowy widok.

I jeszcze widok okolicy przydomowej.

Taką piękną aleją wracaliśmy do domu.